Kliknij tutaj --> 🪔 reklama mamy nie biorą zwolnienia
Recepta online, zwolnienie lekarskie online – w sieci zaroiło się od portali oferujących konsultacje lekarskie w 30 minut a potem e-receptę czy e-zwolnienie. W przypadku części z nich wystarczy wypełnić formularz, by otrzymać receptę na lek czy L4 przez internet. Lekarze ostrzegają, że może to być groźne dla pacjenta.
Warto mieć jednak na uwadze, że rodzice w takiej sytuacji biorą pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo dziecka w tym czasie. 4. Zbyt częste zwolnienia z w-fu wśród młodzieży. W ostatnich latach mamy do czynienia ze stale rosnącą tendencją do zwolnień z w-fu bez wyraźnych przyczyn. Dzieci coraz bardziej niechętnie w nich
Jak nieoficjalnie dowiedziało się radio RMF FM, funkcjonariusze masowo biorą zwolnienia L4. „Choroba nie wybiera” – mówi nam szef NSZZ Policjantów w Warmińsko-Mazurskiem. Najbliższe tygodnie to bardzo pracowity moment dla policji – dzisiaj rusza akcja „Znicz”, a 11 listopada w Warszawie odbędą się główne obchody Dnia
Wieczór zDolnego Śląska: Przemęczeni medycy biorą zwolnienia. Jak rozwiązać problem? Elżbieta Osowicz , MC | Utworzono: 2021-09-09 06:28 | Zmodyfikowano: 2021-09-09 06:29
Uczestnicy wpłacają wpisowe, które nie przekracza 130 zł. Całkowita kwota przeznaczana jest na pokrycie kosztów organizacji (napoje, jedzenie, opłata za wynajem boiska itp.) – nie zarabiamy ani złotówki. Firmy przekazują nam nagrody rzeczowe (np. drobny sprzęt sportowy, AGD, odzież). Przekazanie następuje albo bez żadnych
Site De Rencontre Avec Des Francaises.
Wróć do listy wpisów 24 maja 2022 8 min. Spis treści: Dlaczego taka rola? Klasyczna kampania typu „Nie ma jak u mamy” Czy można inaczej? A może na wesoło? Czas na zmiany Opiekunka, zdolna do poświęceń, ostoja rodziny, nie musi spać, wiecznie w fazie stand-by, odróżnia kaszel mokry od suchego, przepis na rosół recytuje z pamięci, wspólny język znajdzie i z margaryną, i z pingwinem. Kto to taki? Matka! Przynajmniej taki obraz przekazują nam reklamy. Czy tak rzeczywiście wygląda macierzyństwo? A może już czas rozprawić się ze stereotypem matki? To nie jest tekst o reklamach na Dzień Matki. Dlaczego? Bo to za mało. Przecież mama jest całorocznym bohaterem spotów. Tak jak w prawdziwym życiu dyżuruje 365 dni w roku, nie tylko od święta. Niech tegoroczny Dzień Matki będzie tylko pretekstem do tego, aby przyjrzeć się, jaki portret mamy serwują nam w spotach różne marki. Dlaczego taka rola? Archetypy to wzorce myślenia i symbole wspólne wszystkim ludziom niezależnie od przynależności rasowej czy kulturowej. Wśród nich znajdziemy archetyp matki – symbol, który dekodowany jest w ten sam sposób na całej kuli ziemskiej. Ma on wiele znaczeń, a do tych najwyraźniejszych i najczęściej kojarzonych należą: natura (no jasne, przecież jest matka natura), bogini-żywicielka (cały zastęp bogiń reprezentowany między innymi przez greckie Gaję i Demeter, słowiańską Mokosz, inkaską Pachamamę czy nordycką Sif), kraj, ziemia, ojczyzna (co ciekawe, w polszczyźnie mamy określenie język ojczysty, ale niemiecki z die Muttersprache, angielski z mother tongue czy czeski i mateřský jazyk już nie są takie patriachalne w odbiorze) i to najbardziej generyczne skojarzenie – macierzyństwo. I właśnie to ostatnie znaczenie najczęściej wykorzystywane jest w reklamach. Macierzyństwo z całym dobrodziejstwem inwentarza pojawia się w spocie o leku przeciwgorączkowym, przyprawie do rosołu, słodkiej przekąsce czy proszku do prania. Często cukierkowe i lukrowane, a jeszcze częściej wykrzywiające rzeczywistość – taki jego obraz pokazują nam reklamy. Dlaczego? Ponieważ stereotypy budzą emocje, są więc skutecznym narzędziem w walce o klienta. Klasyczna kampania typu „Nie ma jak u mamy” Przeanalizujmy zatem wizerunek matki, jaki sprzedają nam twórcy reklam. Czy widzieliście kiedyś krótki filmik pod tytułem „Najtrudniejszy zawód świata”? Akcja rozgrywa się w czasie rozmowy kwalifikacyjnej online. Mężczyzna prowadzący spotkanie wymienia wymagania, jakie ma wobec pracownika. Litania pożądanych cech jest długa, a mina osób aplikujących na to stanowisko coraz mniej raźna. Na końcu okazuje się, że to wymagania, które spełnia tylko jedna osoba na świecie – mama. Film powstał na zlecenie marki Cardstore by American Greetings, właściciela strony internetowej, za pośrednictwem której można było przygotować i przesłać życzenia komuś bliskiemu. Mama trwa więc na posterunku niezależnie od okoliczności, dwadzieścia cztery godziny na dobę, także w weekendy i święta. Kilka lat temu w telewizji pojawiła się reklama z hasłem idealnie podsumowującym oczekiwania wobec matek. Brzmiało ono: Mamy nie biorą zwolnienia. W związku z tym matki zajmują się wszystkimi i wszystkim, tylko nie sobą. Zaraz, zaraz! Przecież raz w roku, z okazji Dnia Matki, mogą odetchnąć i dostać zgodnie z tym, co podpowiada reklama, czekoladki albo komplet kosmetyków w promocyjnej cenie. W czym jeszcze może pomóc matka? Chcesz zrobić wrażenie na dziewczynie? Wiadomo: przez żołądek do serca, zadzwoń więc do mamy, która podpowie Ci, jak zrobić rosół idealny. Wróciłeś z podwórka w ciuchach pokrytych zeskorupiałą warstwą błota i malowniczymi plamami z trawy? Bez obaw, mama z uśmiechem je wypierze, bo ma świetny proszek. A na dodatek będzie przeszczęśliwa, oglądając białe koszule, które na sznurze schły. Zgodnie z tym, co pokazują reklamy, rano każda mama wyciska sok, robi kanapki z chrupiącego, świeżego chleba (dla całej rodziny!), zawozi dzieci do szkoły, wspiera pasje dzieci, kibicując im w czasie treningów czy innych zajęć pozalekcyjnych, gotuje obiad, zmywa, biegnie do sklepu, pomaga w lekcjach, przygotowuje kolację, podaje leki, planuje kolejny dzień. A wszystko to w pełnym makijażu i z uśmiechem prosto z Hollywood. Jedną z największych tajemnic tego świata jest odpowiedź na pytanie: jak matki znajdują czas na to wszystko? Czy są robotami niczym żony ze Stepford? Otóż nie, prawda jest taka, że życie prawdziwej matki wygląda zupełnie inaczej. A reklamy nie tylko wykorzystują stereotypy. One je także utrwalają i sprawiają, że społeczenstwo zaczyna mieć większe wymagania wobec mam, a i one same stają się dla siebie surowe. A co dzieje się, gdy to ojciec ma wejść w rolę, którą w reklamie zazwyczaj pełni matka? Ziemia się trzęsie i świat się kończy. W spocie syropu Herbapect Junior to mama musi przejąć inicjatywę, bo bezradny tata nie ma pojęcia, czy dziecko ma kaszel suchy czy mokry. Jego mina w reklamie – bezcenna. Spot wycofano z emisji jako szkodliwy, gdyż mógł sugerować, że najlepszą metodą diagnozowania dzieci jest konsultacja telefoniczna. Ja usunęłabym go także ze względu na to, w jaki sposób pokazuje tatę;) Czy można inaczej? Czasem trafi się spot, który chwyci za serce. Przyznam się bez bicia, że uroniłam niejedną łzę, oglądając spot Procter&Gamble emitowany w ramach kampanii Thank You Mom. Sprawdźcie, może i Wy się wzruszycie. Podobny zabieg – czyli zapewnienie klientowi drżenia serca – zastosował Nurofen. Spot „Nurofen po stronie mam” to kompilacja wypowiedzi dzieci, którym zadano poważne pytanie: co robić, kiedy dziecko ma gorączkę? Okazuje się, że bohaterem w walce z chorobą jest mama, a popularny środek przeciwgorączkowy to tylko trzymający się z boku pomocnik, który wesprze ją w razie potrzeby. Świetnym przykładem jest też jedna z reklam Allegro. Wiemy, że ta marka potrafi opowiadać historie. Zabrała głos także w kwestii mamy i jej roli w życiu dziecka. Tradycyjnie sama marka migocze gdzieś w tle w haśle „A Ty? czego szukasz?”, bo głównym tematem są relacje międzyludzkie, a konkretnie przygotowania do balu przebierańców. Jak się okazuje, poszukiwania właściwego kostiumu dla córki to nie jest łatwe zadanie. Warto wytrwać do końca spotu i zobaczyć, jak ta opowieść się kończy. A może na wesoło? Można też wykorzystać stereotyp ku uciesze tłumów. Moim zdaniem świetnie wykorzystała to marka Old Spice. W bardzo dowcipny sposób wykorzystała zjawisko znane jako „synek mamusi” oraz powszechne przekonanie, że każda matka żyje życiem swojego dziecka i nie ma do roboty nic poza śledzeniem, co też ono robi, gdy idzie na randkę. Reklama, która zaskakuje, zostaje dłużej w pamięci konsumenta. Zabawna gra skojarzeń, mrugnięcie okiem do widza – to zawsze działa. Zobaczcie, w jaki sposób stereotyp matki wykorzystała firma produkująca… Albo nie, nie powiem, bo nie będzie niespodzianki. Można też mamę pokazać przewrotnie. Marka Grześki lubi żarty, zabawę słowami i grę skojarzeń. W spocie, który możecie obejrzeć poniżej, nie pada zbyt wiele słów, ale przekaz zapada w pamięć. Zdecydowaną gwiazdą jest tutaj mama. Zero bujdy ;) Czas na zmiany Tak więc mama dba o wikt, opierunek, zdrowie i komfort rodziny. Niczym Irena Kwiatkowska, sławna kobieta pracująca z serialu „Czterdziestolatek”, żadnej pracy się nie boi. I co teraz? Walka ze stereotypem nigdy nie jest łatwa. Zwłaszcza z takim, który jest głęboko zakorzeniony w świadomości ludzi i uświęcony tradycją. W naszym kraju kobiety od wieków wpisane są w rolę matki-Polki, która z pokorą i cierpliwością dba o ognisko domowe, zapewnia rodzinie bezpieczną przystań i dostarcza jej pożywienie. Opiekunka i karmicielka – okazuje się, że to zdecydowanie zbyt wąskie spojrzenie. Tak naprawdę najciekawsze kampanie reklamowe to wcale nie te, które są przygotowane z okazji Dnia Matki. Kobiety coraz głośniej mówią o tym, że macierzyństwo nie wygląda tak jak w spocie reklamowym. Wspierają je w tym także znane marki. Jakiś czas temu NUK poprosił polskie mamy o to, by w ramach akcji „Cała prawda o macierzyństwie” #mamyniezreklamy opowiedziały o tym, jak naprawdę wygląda macierzyństwo. W odpowiedzi na ten apel do organizatora spłynęło kilkadziesiąt historii – dziesięć z nich wyróżniono i wciąż można przeczytać je na stronie KlubuNUK. Powstał w ten sposób dobry content – to nie są cukierkowe opowieści, bo życie matki to nie bułka z masłem. Takie podejście do odbiorców wspiera wizerunek firmy i buduje zaufanie konsumentów. Firma Yoplait w kampanii „Mum on!” stworzyła spot, w którym kobiety otwarcie mówią o tym, jak często są oceniane w roli matki. Poruszają takie tematy, jak karmienie piersią w miejscach publicznych, posiadanie dzieci w późnym wieku i często dramatyczny wybór: wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim czy zostać w domu z dzieckiem. Niezależnie, jakie decyzje podejmą jako mamy, trafiają pod obstrzał komentarzy i dobrych rad. Coraz częściej w reklamach pojawiają się również ojcowie wykonujący zadania stereotypowo przypisane do matek – czasem nawet z większym sukcesem niż mój ulubieniec z reklamy syropu na kaszel. Mimo to zmiany zachodzą bardzo powoli. Reklama jest lusterkiem, w którym – chcąc nie chcąc – się przeglądamy. Miejmy więc świadomość, że matki to bardzo zróżnicowana grupa społeczna. Nie każda czuje się spełniona, gotując dwudaniowy obiad z deserem, nie dla każdej szczytem szczęścia jest możliwość wywabienia plam z białych T-shirtów dzieci i męża czy umycia stosu talerzy jedną kroplą płynu do mycia naczyń. Czas podejść do tematu szerzej i poważniej. Dlatego apeluję: dajcie już odpocząć matce. Albo – dajcie jej przemówić we własnym imieniu.
"Skarpety i papiloty" Julii Holewińskiej w reż. Roberta Drobniucha w Teatrze Maska w Rzeszowie. Pisze Izabela Szymańska, członkini Komisji Artystycznej XXII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Otwierają się drzwi pokoju, wchodzi kobieta. W jednej ręce trzyma teczkę, a drugą ręką zasłania nos gdy kicha. - Alicjo, przepraszam że przeszkadzam, ale jednak muszę wziąć jeden dzień zwolnienia. Poradzisz sobie? - mówi. Kamera pokazuje osobę, do której się zwraca. Kilkuletnia dziewczynka w stroju królewny patrzy z niezrozumieniem i aż z wrażenia upuszcza różdżkę z ręki. A na ekranie pojawia się napis: Mamy nie biorą zwolnienia, mamy biorą - i tu pada nazwa leku na przeziębienie. O tym ile złego robi ta reklama można napisać książkę. Przede wszystkim promuje wizerunek matki jako rzekomo jedynej istoty odpowiedzialnej za całą rzeczywistość dziecka. Nadto w świecie tu przedstawionym domowa rola kobiety jest gorsza niż w najbardziej nieludzkiej korporacji. To wynaturzona wersja zaangażowanego, współczesnego macierzyństwa: silnie umocowana w tradycji Matka Polka została przebrana w strój kobiety biznesu, i już, mamy receptę na nowoczesn
Znacie tę reklamę środka na przeziębienia? – Alicjo, muszę wziąć jeden dzień zwolnienia. Poradzisz sobie? – pyta zasmarkana pani w garsonce. Na to jej córeczce przebranej za wróżkę opada różdżka. Lubię to bardzo, bo chociaż nie wiem czy po spożyciu leku taka mama w trymiga jest gotowa do zabaw z córką, ale to hasło „mamy nie biorą zwolnienia” jest takie prawdziwe. I wszystkie mamy o tym wią. Dlatego, gdy obudziłam się o 6 rano z gorączką i bólem wszystkich zębów z prawej strony, łyknęłam Gripex, wstałam z łóżka, nastawiłam wodę na kawę, ubrałam Córkę Drugą w strój galowy, siebie w wszystkojednojakibyleciepły i odwiozłam ją na 7 rano do przedszkola, bo jechała na wycieczkę. Wróciłam do domu, wypiłam tę kawę, co ją zalałam rano, rozwiesiłam pranie i odwiozłam Córkę Pierwszą do szkoły, przy okazji składając papier z oświadczeniem, że ma się uczyć także w pierwszej klasie i wylewając żale na dyrektora, że w klasie jest za mało dziewczynek. Wróciłam do domu, przeżułam fusy, wzięłam prysznic i pojechałam do lekarza specjalisty. U lekarza spędziłam 1,5 godziny głównie grając w kulki, więc w sumie relaks byłby, gdyby nie to, że gorączka i te zęby…. Wróciłam do domu, odpaliłam Clio, w którym zepsuła się wczoraj blokada antynapadowa i ogólnie ruszenie nim graniczyło z cudem (a nawet nie napadałam własnego Clio), pojechałam do mechanika, u którego dowiedziałam się, że będą mi wycinać połowę kabli z auta i że to potrwa, więc zadzwoniłam do babci z prośbą, żeby mnie odebrała ze sklepu, bo jeszcze muszę kupić coś na obiad. I Gripex. Babcia mnie odebrała, odwiozła do domu, zjadłam obiad, pojechałam babci autem po Córkę Pierwszą do szkoły, podrzuciłam ją do domu z instrukcją, że ma sobie nałożyć pierogów, a babcia je odgrzeje i pojechałam do lekarza rodzinnego, ale po drodze wleciałam na pocztę, bo miałam do odbioru przekaz pieniężny. U lekarza siedziałam godzinę. Grając w kulki… no ale gorączka i zęby. Lekarz nacisnął mi na zatoki, te takie pod oczami, więc prawie wyszłam z siebie. Dostałam receptę na antybiotyk, krople do nosa, leki antydepresyjne, wzięłam kasę z bankomatu, odebrałam Córkę Drugą z przedszkola, skoczyłam do mechanika, żeby mu zapłacić i odebrać kluczyki, a potem do domu. Posiedziałam 45 minut zabawiając świnkę, wypiłam kawę, przyjechał dziadek i chciał mnie podrzucić do mechanika, ale po drodze jeszcze musiałam wejść do przychodni weterynaryjnej po kota, którego wyciągnęli spod kroplówek. Odebrałam samochód, skoczyłam do apteki po antybiotyk, wróciłam do domu, zaparkowałam moje auto na podwórku po prawej, babci auto po lewej, weszłam do domu…. i…. Po co to wszystko piszę? Żebyście byli pod wrażeniem? Żeby wyjść na matkę waleczną, która stoczyła heroiczną bitwę o przetrwanie? Nie. Po prostu jak już wróciłam i usiadłam na krześle, to wyżarłam pół opakowania ptasiego mleczka. No kurde, napiszcie, że mi się należało…. i że te drugie pół też mogę zjeść…
Mamy urlop! Od dzisiaj. To znaczy Franek ma, ale obiecał mi, że i ja będę miała urlop. Jak będzie oraz czym będzie się on objawiał, to się dopiero okaże. No właśnie, bo prawda jest taka, że pomimo całej pomocy, którą od Franka otrzymuję - mimo tego, że on gotuje, przygotowuje mi śniadania, kolacje, że robi zakupy, sprząta i że zazwyczaj nie ma problemu z tym, żeby się zająć Wikusiem po południu - to jednak często mam wrażenie, że dla niego sam fakt tego, że siedzę w domu jest równoznaczny z tym, że mam mnóstwo czasu dla siebie i że w ogóle nie jestem zmęczona. Naprawdę nie chodzi mi o to, żeby się tu na niego skarżyć, bo w domu zawsze robił bardzo dużo i teraz się to nie zmieniło, a jeśli już to właśnie w drugą stronę - no bo śniadań kiedyś mi przecież nie robił (kolacji też nie, bo ich nie jadałam). Mieliśmy też co prawda lekki kryzys, który trwał nawet parę tygodni, kiedy to miałam wrażenie, że Wikuś jest tylko na mojej głowie - bo Franek przychodził z pracy zmęczony, chciał się wyspać, a ja miałam nadzieję, że posiedzimy trochę razem albo, że on po prostu się zajmie dzieckiem. Teraz na szczęście już jest ok i chociaż Franek zawsze po pracy odsypia wczesne pobudki, to te późne popołudnia zazwyczaj poświęca na zabawę z Wikusiem i łagodzenie efektów jego marudzenia (bo krótko przed kąpielą jest już bardzo marudny - Wiking, nie Franek:)). Rzecz w tym, że wtedy ja rzadko zajmuję się sobą tylko na przykład prasuję, odciągam pokarm albo idę się kąpać. No tak, wiem, że kąpiel to jest zajmowanie się sobą, ale chodzi mi o to, że i tak przecież muszę to zrobić :) A ja chciałabym mieć chwilę czasu, który poświęcę na coś, co mogłoby być nawet jego marnotrawstwem :) Wiecie, co mam na myśli? ;) Ogólnie nie narzekam, bo w zasadzie można powiedzieć, że ze wszystkim się wyrabiam - mieszkanie ogarniam na bieżąco, pranie, prasowanie, wszystko jest zrobione. Oprócz tego nie mam większych zaległości w ulubionych serialach, codziennie trochę szydełkuję, czytam, bloguję itp. Ale to wszystko udaje mi się zrobić, bo udaje mi się w miarę dobrze zorganizować. Franek natomiast, mając wolny dzień, mówi mi, że chciałby sobie dzisiaj posiedzieć przy komputerze na przykład, co oznacza, że ja będę usypiać Wikinga. Prawie codziennie przypada na mnie, bo w tym czasie Franek robi kolację, zmywa albo szykuje się już do spania (kładzie się często nawet tuż po ósmej). Nie jest to jakoś szczególnie uciążliwe, bo zazwyczaj synek zasypia szybko (odpukać! bo on nie lubi jak się go chwali :P), chodzi jednak o sam fakt - Franek ma wolne, więc chciałby ten wieczór/dzień spędzić inaczej niż zwykle. A co ze mną? Kiedy ja będę miała wolne? :) Rozumiecie o co mi chodzi? :) Jak najbardziej uważam, że taka chwila na własne przyjemności się Frankowi absolutnie należy. I że zasługuje również na to, żeby odpocząć, skoro codziennie chodzi do pracy, która jest jednak pracą bardzo ciężką i wyczerpującą nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Tylko chciałabym, żeby Franek rozumiał, że ja też pragnęłabym mieć czasami dzień wolny - czyli taki, który będzie wyglądał inaczej niż zwykle :) Bo jednak to, co robię w domu, opieka nad dzieckiem itp jest trochę takim etatem - tyle, że z ciągłymi nadgodzinami :P To jest trochę jak w tej reklamie - "Alicjo, poradzisz sobie?" :) i "mamy nie biorą zwolnienia" :) Nie czuję potrzeby, żeby wyrwać się z domu, pójść na imprezę albo zakupy. Nawet to, to ja w nocy muszę się budzić (Franek też się zwykle budzi, ale co innego jest się obudzić i móc zasnąć a co innego obudzić i zajmować dzieckiem, nawet jeśli to zajmowanie polega po prostu na przytuleniu albo podaniu smoczka - świadomość umysłu jest wtedy na pewno inna) nie jest dla mnie straszne. Ale dobrze byłoby mieć poczucie, że mam teraz trochę wolnego czasu i tylko ode mnie zależy, jak go wykorzystam. Także zobaczymy, jak to będzie z tym moim urlopem :) Czy rzeczywiście go odczuję :) Bo tak sobie myślę, że naprawdę to nie jest kwestia tego, ile tego czasu mam i jak długo Franek się Wikingiem zajmuje (generalnie jest to czas wystarczający), tylko zrozumienia :) Zrozumienia, że tak, jak Franek ma dzień wolny i chciałby odpocząć, tak i ja chcę mieć wolny i sobie odpocząć. Myślę, że jest mi i tak trudniej, bo siłą rzeczy tak się już zaprogramowałam, że jestem na każde zawołanie swojego dziecka. Przez to wszystko, czasami jest tak, że chociaż Franek się z Wikusiem bawi i mam chwilę tego czasu, to ja ciągle mam wrażenie, że muszę się spieszyć, bo Franek mnie tylko "zastępuje" :)) Co ciekawe, nie miałam tego uczucia w pierwszych tygodniach życia Wikinga, to się pojawiło chyba dopiero po 1,5 miesiąca. Co jeszcze ciekawsze, nie czuję się tak, kiedy towarzyszą mi moi rodzice :) Jakoś wtedy bez większych wyrzutów sumienia zajmuję się sobą. Nawet płaczący Wikuś mnie tak nie rusza wtedy. Cóż, powtórzę się - każda codzienna sytuacja wygląda zupełnie inaczej - o niebo lepiej i łatwiej - gdy ma się dziadków na stanie :) Podczas urlopu będziemy więc ich mieli - bo najpierw jedziemy do Poznania a później do Miasteczka. Chociaż akurat co do dziadkowania ze strony teściów mam poważne obawy i trochę się boję jak to będzie... Niestety mam wrażenie, że teściowa jest zdania, że dziecko nie powinno w ogóle płakać, a jak płacze to znaczy, że na pewno coś je boli :) i ma wtedy taką strasznie zbolałą minę, jakby to ją bolało - co poniekąd rozumiem, bo przecież komu, jak nie mnie, najtrudniej jest słuchać płaczu Wikinga? Ale wtedy z kolei mamy z Frankiem wrażenie, jakby to była nasza wina, że on płacze i że nie umiemy go uspokoić. No i jeszcze spanie - kiedy teściowa u nas była, ciągle próbowała tylko usypiać małego (a on generalnie z tych mało śpiących), nie pozostawiając mu czasu na nic innego, co oczywiście rodziło w nim bunt :) Ale wtedy miał raptem miesiąc, więc może teraz będzie inaczej. W każdym razie będę musiała - poprawka, - będziemy musieli pewnie parę razy zacisnąć zęby :)Pewnie tak całkiem swobodnie poczuję się dopiero jak już będziemy w Miasteczku. Ale i teściowa na pewno mnie w kilku rzeczach odciąży (teść to się jednak boi małego na ręce wziąć, więc dopóki to małe nasze nie zacznie chodzić i gadać, pewnie za wiele nam nie pomoże :)). Bo pomimo tego, co tu przed chwilą napisałam, to i tak uważam, że to naprawdę niebywale dobroduszni ludzie i bardzo fajni teściowie. Tyle, że mentalność mają trochę inną niż ja. I na szczęście niż Franek :) A tymczasem łyso mi trochę, bo jeszcze chyba nigdy Majówki (jak nazywam pierwsze trzy dni maja) nie spędzałam poza Miasteczkiem. A póki co jeszcze w Podwarszawie jesteśmy.
reklama mamy nie biorą zwolnienia